Jak wyssana z palca historia zrujnowała życie trojgu ludziom

    Fotografując wypadek który miał miejsce w jego rodzinnym mieście, Zdzisław Mołodyński w żaden sposób nie mógł spodziewać się, że jego reportaż, przekręcony przez brytyjską prasę, wyrządzi tyle szkód.

    Ustrzyki Dolne to małe, około dziesięciotysięczne miasteczko w południowo-wschodniej Polsce, tuż przy Ukraińskiej granicy. Ukryte wśród bieszczadzkich pagórków, leżące w dorzeczu Dniestru, z dala od głównych szlaków jest miejscem cichym i zadbanym, a przy tym dość konserwatywnym, zarówno jeśli chodzi o politykę jak i życie towarzyskie.

    W centrum miasta znaleźć można kilka barów i sklepów oraz niewielki skwer. To na ten właśnie plac 22 grudnia 2013 przybyli Robert Woch, nauczyciel i tłumacz w średnim wieku, oraz jego żona Iwona, prezes lokalnej organizacji pozarządowej.

    Zupełnie nie spodziewali się, że ich życie i reputacja wkrótce zostaną przeżute i wyplute przez brytyjskie media.

    Wochowie przyjechali tu ze swojego domu w Brzegach Dolnych znajdujących się pod miastem. Jak to często bywa na polskiej wsi, za ich domem rozciąga się skrawek ziemi, na którym trzymają konie.

    Wochowie otworzyli niedawno na boku niewielki biznes oferujący przejazdy bryczkami na wesela i inne specjalne okazje. W związku z tym postanowili przebrani za Mikołaja i jego pomocnicę przybyć saniami na świąteczny kiermasz, gdzie rozdawaliby dzieciom słodycze. Nie chodziło tylko o zabawę, ale także o próbę rozreklamowania ich nowego przedsięwzięcia.

    Po dotarciu na miejsce dowiedzieli się o tym, że do ich trasy przejazdu wprowadzono w ostatniej chwili zmianę: zamiast, jak planowano, wjechać wprost na ryneczek, będą musieli przejechać wąską, jednokierunkową drogą, przecinającą główną ulicę miasta. Zanim ruszyli, poprosili kogoś o to, aby zatrzymał przejeżdżające nią samochody aby ułatwić im trudny manewr. Dziś wiedzą, że ta decyzja mogła uratować im życie.

    Podczas zjazdu w dół jednokierunkową uliczką, sanie podskoczyły na zlodowaciałym śniegu na krawędzi jezdni i uderzyły ciągnącego je konia w zad. Koń spłoszył się i wyrwał do przodu.

    „Ostatnią rzeczą, którą pamiętam” - mówi Iwona portalowi BuzzFeed News, który odwiedził Wochów w ich domu - „jest mój mąż krzyczący, abym chroniła głowę”.

    Koń przeciął główną ulicę, na której na szczęście wstrzymano ruch. Nieco dalej znajdowały się strome schody. Jeśli koń kontynuowałby swój szaleńczy galop, wypadek mógłby skończyć się znacznie gorzej. Szczęście w nieszczęściu, sanie uderzyły w róg murowanego budyneczku, wyrzucając państwa Wochów na zewnątrz. Robert zachował świadomość, lecz jego żona na chwilę straciła przytomność. Kiedy przychodziła do siebie, wydało jej się, że widzi stojącą nad nią postać robiącą zdjęcia.

    Tego dnia Zdzisław Mołodyński, rencista dorabiający sobie jako pracownik ochrony, przechadzał się po miasteczku w okolicach świątecznego kiermaszu. W ostatnim czasie zaczął robić coraz więcej zdjęć. Podobnie jak Wochowie, Mołodyński mieszka w okolicy od dziecka i ma wrażenie, że ogólnopolskie media zbyt rzadko przypominają sobie o tym pięknym mieście, z którego jest tak dumny. Pragnąc to zmienić, zdecydował się na przesyłanie swoich zdjęć na Kontakt24, stronę internetową prowadzoną przez telewizję TVN.

    W dzień zdarzenia był świadkiem spłoszenia konia i uderzenia sań w róg budynku. Widział, jak mało brakowało aby wypadek zakończył się prawdziwą tragedią i przystąpił do dokumentacji zdarzenia, fotografując przybyłe na miejsce służby ratunkowe. Wieczorem wrzucił zdjęcia na stronę TVN, opisując je jako „bardzo przykre wydarzenie” i poszedł spać.

    Nazajutrz wstał o zwykłej porze i wyszedł do kiosku po gazetę. Spotkany po drodze znajomy natarł na niego, pytając w dość niewybredny sposób, co do cholery jasnej Mołodyńskiemu strzeliło do głowy. Pan Zdzisław poczuł się całkowicie zbity z tropu. Dopiero kiedy wrócił do domu i włączył komputer, zdał sobie sprawę, że wydarzyło się coś bardzo dziwnego.

    Otworzywszy stronę Daily Mail – największą na świecie anglojęzyczną stronę internetową gazety – odkrył, że opublikowała ona artykuł dotyczący wczorajszych wydarzeń w którym wykorzystała trzy z jego zdjęć. Wśród nich - zdjęcie pana Wocha w stroju Mikołaja leżącego twarzą do ziemi oraz to przedstawiające służby ratunkowe umieszczające panią Woch we wnętrzu karetki.

    Mołodyński pozostawił komentarz pod artykułem, jak również na stronie Facebookowej MailOnline, pytając w łamanym angielskim dlaczego wykorzystano jego zdjęcia. Z jego relacji wynika, że ktoś w MailOnline skasował jego post z Facebookowego profilu zaraz po jego umieszczeniu.

    Ale dopiero polskie tłumaczenie artykułu w portalu natemat.pl w pełni uświadomiło Mołodyńskiemu powagę sytuacji. Jak odkrył, historia ukazała się pod nagłówkiem o następującej treści:

    „Czy można być nietrzeźwym kierowcą sań? Mikołaj i jego pomocnica w rozpaczy po tym, jak podczas pijackiej jazdy przez miasto rozbili sanie o ścianę”.

    Według artykułu, „Mikołajowi i jego pomocnicy grożą zarzuty jazdy po pijanemu. Ich szaleńcza sanna po mieście skończyła się uderzeniem o ścianę po tym, jak stracili panowanie nad koniem na ruchliwej ulicy”. W dalszej części artykułu, którego autor nie potrafił nawet użyć poprawnej formy gramatycznej nazwy miasta, napisane było, że „policja zamierza postawić zarzuty małżeństwu (…) które miało witać dzieci rwące się do udowodnienia, jak bardzo były grzeczne w tym roku”

    Pierwszą z cytowanych osób był Mołodyński. Cytat brzmiał „To było niesamowite. Oni mieli stanowić atrakcję świątecznego kiermaszu i wielu ludzi przyprowadziło na rynek swoje dzieci licząc na to spotkanie. Ale zamiast tego ich oczom ukazało się dwoje ludzi, zdecydowanie pod wpływem, którzy wyglądali jakby właśnie wytoczyli się z jakiegoś nocnego klubu albo coś”. Para rzekomo śpiewała kolędy i machała do przechodniów, ale w pewnym momencie zatrąbił na nich samochód. Wystraszyło to konia, który rzucił się do szaleńczego galopu i roztrzaskał sanie o murowany róg budynku. „Była to mieszanka ho ho ho i no no no” - relację Mołodyńskiego kończy dowcipna rymowanka.

    Kolejną cytowaną osobą jest Magda Dudzinska: „Przykro mi, że skończyli w szpitalu, ale dobrze się stało, że nie zdążyliśmy się z nimi spotkać. Kto wie, do czego byli zdolni w tym stanie. Z pewnością nie powinni mieć do czynienia z dziećmi”.

    W końcu artykuł przytacza słowa rzeczniczki lokalnej policji, Doroty Glazowskiej: „Technicznie rzecz biorąc, prowadzili oni pojazd pod wpływem alkoholu. Rozważamy postawienie ich w stan oskarżenia”.

    BuzzFeed spotkał się z Mołodyńskim nad jedną z zatok leżącego nieopodal Ustrzyk Jeziora Solińskiego, gdzie często spędza on czas wędkując z przyjaciółmi. Pan Zdzisław, przysiadłszy ciężko, zaciągnął się papierosem i rozpoczął swoją opowieść o tym, jak ta historia wpłynęła na jego życie.

    „Kiedy to przeczytałem, załamałem się kompletnie” - mówi. Od razu zdał sobie sprawę ile zła w małej społeczności spokojnego miasteczka może wyrządzić taki artykuł.

    Nie mógł zrozumieć jak do tego doszło – przecież to wszystko były bzdury wyssane z palca. Po pierwsze: Mołodyński w ogóle nie rozmawiał z żadnym reporterem. „Według nich powiedziałem, że wyglądali, jakby wytoczyli się z nocnego klubu” - mówi - „ale przecież u nas w Ustrzykach nie ma ani jednego! Napisali też, że poczułem od nich alkohol – ale ja przecież utraciłem zmysł węchu po tym, jak mój organizm zareagował alergicznie na antynikotynowe medykamenty”. Ciężko także wyobrazić sobie, że człowiek, który nie mówi ani słowa po angielsku, mógłby na poczekaniu stworzyć zabawną rymowankę z „ho” i „no”, szczególnie w momencie kiedy właśnie zobaczył jak dwoje ludzi zostało zabranych przez pogotowie.

    A nie był to jedyny problem z treścią artykułu, który okazał się na stronie internetowej Daily Mail. I nie tylko tam, bo prawie identyczne treści ukazały się w portalach Huffington Post, Mirror, Metro i wielu innych stronach zbierających newsy z całego świata. (Mirror i Metro usunęły materiał ze swoich stron po tym jak o komentarz do sprawy poprosił ich BuzzFeed News, ale zarchiwizowane wersje można wciąż obejrzeć tutaj oraz tutaj. Artykuł z Daily Mailznajdziemy tutaj.)

    Oficer prasowy policji, Dorota Głazowska-Krzywdzik (bo tak brzmi jej pełne nazwisko), rzeczywiście rozmawiała z reporterami. Ale z pewnością z jej ust nie padły słowa, które przypisują jej autorzy historii.

    „W tym dniu miałam wolne, ale oficer dyżurny poinformował mnie o zaistniałym zdarzeniu – to normalne w mojej pracy” - powiedziała reporterowi BuzzFeed News. „Po południu zadzwonili do mnie z TVN-u oraz z lokalnej stacji radiowej. Prosili o potwierdzenie, czy jest prawdą, że spłoszył się koń. Potwierdziłam jedynie, że takie zdarzenie miało miejsce. Nikt nie pytał mnie o to, czy powożący saniami był trzeźwy”.

    Głazowska-Krzywdzik udostępniła reporterowi BuzzFeed News do wglądu raport ze zdarzenia. W ramach standardowej procedury po wypadku, pan Woch powożący saniami został przebadany alkomatem. Badanie wykazało, że był trzeźwy.

    Jeśli chodzi o Magdę Dudzinską, kolejną z cytowanych w brytyjskich mediach, nikt w okolicy nigdy o niej nie słyszał.

    Kluczem do zrozumienia tego, co przytrafiło się Zdzisławowi Mołodyńskiemu są trzy słowa z publikacji Daily Mail. Znalazły się one na jego zdjęciach, zastępując jego autorskie oznaczenie oraz informację, że ich źródłem była telewizja TVN. Słowa te brzmią “Central European News”.

    Parę miesięcy temu, BuzzFeed News opublikował wyniki śledztwa ujawniającego, jak ta agencja prasowa, (znana także jako CEN), pozyskuje popularne historie z całego świata, „upiększając” nieco cytaty lub zmyślając jakieś pikantne szczegóły, Ma to na celu uczynić je bardziej intrygującymi i zwiększać ich „klikalność”. Następnie tak spreparowane historie sprzedawane są żądnym „klików” anglojęzycznym mediom, w których pojawiają się one jako materiały własne. (CEN poproszony o komentarz do tego artykułu, odmówił).

    Wkrótce po odkryciu publikacji Daily Mail, Mołodyński napisał do polskiej ambasady w Londynie, która w jego imieniu złożyła skargę do Paula Dacre, redaktora gazety. Polscy dziennikarze, którzy nie od dziś mają na pieńku z brytyjskimi tabloidami przedstawiającymi Polaków jako nieokrzesanych pijaków, starali się naprawić szkody wyrządzone bohaterom tej historii. Jeden z takich tekstów został przełożony na angielski przez polskiego dziennikarza z Glasgow, Tomasza Oryńskiego. Oryński asystował także autorowi tego artykułu jako tłumacz podczas jego wizyty w Polsce, a wcześniej służył pomocą językową panu Zdzisławowi Mołodyńskiemu, składając w jego imieniu rozpatrzoną pozytywnie skargę do brytyjskiej instytucji nadzorującej media - Press Complaints Commission (PCC).

    W rezultacie owej skargi, Huffington Post usunął sporny artykuł (choć wersja wideo materiału wciąż jest dostępna na ich stronie), podobnie uczynił Mail, który opublikował także krótkie sprostowanie. The Huffington Post argumentował w PCC, że to korespondent CEN potwierdził „podejrzenie prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości” na policji – jednakże jeśli nawet taka informacja od policji wyszła, Głazowska-Krzywdzik zapewnia, że nie wyszła ona z komendy w Ustrzykach.

    Według Huffington Post, ten sam korespondent twierdził, że oryginalna wiadomość zamieszczona na stronie TVN przez Zdzisława Mołodyńskiego zawierała resztę materiału, w tym użyte w tekście cytaty, jednak zostały one potem skasowane. Wydaje się to być skrajnie nieprawdopodobne. Pierwotna informacja przesłana przez Mołodyńskiego wciąż jest widoczna w internecie, a dwie godziny później TVN opublikowało krótką relację w której znajduje się potwierdzenie, że Woch był trzeźwy. Jeśli nawet Mołodyński faktycznie wypowiedział przypisywane mu słowa, musiałby je umieścić na stronie TVN i zaraz je usunąć, nie dając TVN-owi szansy zapoznać się z nimi. Tym bardziej dziwne, jeśli zdążyłby zapoznać się z nimi CEN.

    W rzeczy samej, kiedy BuzzFeed News skontaktował się z TVN-em, dowiedział się, że stacja nigdy nie udzieliła CEN zgody na użycie zdjęć Zdzisława Mołodyńskiego. Rzecznika prasowa TVN potwierdziła także, że „po tym, jak informacja umieszczona przez użytkownika na stronie Kontakt24 zostaje zweryfikowana i opublikowana jako notka prasowa, użytkownik nie ma możliwości jej edycji. Z powodu zmiany systemu komputerowego, nie możemy dziś powiedzieć, czy pan Mołodyński edytował swoją informację w ciągu pierwszych dwóch godzin od jej załadowania do naszego systemu, jednak żadna szanująca się agencja prasowa nie oparłaby swojej relacji na materiałach dostarczonych przez użytkownika, nie weryfikując ich uprzednio”

    Z kolei Mail argumentował przed PCC że według CEN „było istotne podejrzenie” że Woch był pod wpływem alkoholu, ponieważ został on poddany badaniu krwi. Nie wiadomo, skąd to „podejrzenie” miałoby się wziąć, wiadomo natomiast, że Woch został poddany badaniu alkomatem, co jest w Polsce standardową procedurą w przypadku kolizji drogowej. Mail również twierdził, że CEN powoływał się na stronę internetową TVN jako źródło przypisywanych Mołodyńskiemu cytatów.

    Rzecznik prasowy Mail poinformował BuzzFeed News, że „MailOnline otrzymał skargę z PCC dotyczącą artykułu z roku 2013. Skarga została rozpatrzona w sposób satysfakcjonujący skarżącego”. Przedstawiciel Mirror powiedział: „Materiał ten otrzymaliśmy od agencji prasowej i nie dotarły do nas żadne skargi w tym temacie. Jednakże jak tylko zwrócono nam uwagę na problem, niezwłocznie usunęliśmy ów artykuł i zamieściliśmy stosowną informację w dziale sprostowań na naszej stronie internetowej”.

    Szczerze mówiąc, najprawdopodobniej nikt w redakcjach Mail i Huffington Post nie zwrócił szczególnej uwagi na tą historię, kiedy przemknęła ona po ich łączach internetowych. W końcu to tylko kilkaset słów zilustrowanych kilkoma półamatorskimi fotografiami – takich historii przewija się przez tego rodzaju media dziesiątki, jeśli nie setki każdego dnia.

    Z czego nikt z nich nie zdał sobie sprawy – a co przywiodło BuzzFeed News do tego odległego zakątka Polski – to z faktu, że tekst, który dla nich był tylko kolejną zapchajdziurą, wyrządził całkiem realne szkody.

    Wróćmy do grudnia 2013, kiedy to Zdzisław Mołodyński przeczytał polskie tłumaczenie artykułu z Daily Mail o pijanym Mikołaju. Natychmiast umieścił link do artykułu na swojej stronie Facebookowej, oburzony tym, jak bardzo przekręcono jego relację. Ale to tylko pogorszyło sprawę, przyciągając uwagę lokalnej społeczności w której prawie wszyscy się znają. Jeden ze znajomych natychmiast poprosił go o usunięcie wpisu.

    Mołodyński wpadł w panikę i postanowił poszukać pomocy. Próbował wytropić Magdalenę Dudzinską, innego z cytowanych świadków. W Ustrzykach żyje jedna osoba o tym nazwisku, ale, jak mówi Mołodyński, „Ani ona, ani nikt z jej rodziny nie był obecny na świątecznym kiermaszu”

    Częścią problemu Mołodyńskiego był fakt, że polskie rygorystyczne prawo prasowe nakłada na media obowiązek autoryzacji cytowanych wypowiedzi. Myśl, że poważna gazeta mogła cytat przekręcić – lub wręcz wyssać z palca – wielu mieszkańcom Ustrzyk nie mieściła się w głowach.

    Mołodyński poprosił o pomoc policję, ale ta niewiele mogła mu pomóc. Napisał także do TVN. „Błagałem ich, żeby nie zostawiali mnie na lodzie”. Ale nikt z telewizji nigdy nie odpisał.

    Pan Zdzisław ciężko wzdycha, zapytany przez BuzzFeed News o to, jak ta historia wpłynęła na jego życie. „Po opublikowaniu tej historii, nie wychodziłem z domu aż do lutego. Nawet do sklepu. W lutym po raz pierwszy wyszedłem z domu na festyn narciarski. Wytrzymałem tam tylko dwie godziny, bo ludzie zaczęli być wobec mnie bardzo agresywni”. Wyzywano go na przykład od pierdolonych dziennikarzyków... Widział także inwektywy, którymi obrzucano go pod artykułami. Rzeczy takie jak 'przecz z takimi dupkami jak Mołodyński...' w bardzo niecenzuralnej formie i temu podobne...”

    Pan Zdzisław bał się wyjść z domu. Nie był w stanie nawet zajrzeć do internetu. „Po dziś dzień nie mogę o tym spokojnie myśleć” - mówi.

    Stres był tak silny, że lekarz zapisał mu poważne leki. A sytuacja dopiero miała się pogorszyć: Mołodyński dowiedział się, że Wochowie planują pozwanie osób odpowiedzialnych za popsucie ich opinii i znajduje się on wśród tych, których pozwanie rozważają.

    Przesłał im oryginał informacji, którą zamieścił na stronie TVN, ale nigdy nie otrzymał od nich żadnej odpowiedzi. To spowodowało u niego jeszcze większy stres. Jak powiedział reporterowi BuzzFeed News „Nie byłoby przesadą powiedzieć, że moje życie zostało całkowicie zrujnowane”.

    Życie Wochów po wypadku także nie było sielanką. Oboje odnieśli obrażenia w wypadku – u pani Iwony nie obyło się bez operacji kolana. Doznała ona także wstrząsu mózgu i została hospitalizowana na kilka dni w celu obserwacji.

    Podczas jej pobytu w szpitalu próbowały się z nią skontaktować media, ale nie chciała z nimi rozmawiać. „Dopiero co wystartowaliśmy z naszym biznesem i liczyliśmy, że sprawa przycichnie. Tego rodzaju rozgłos nie jest nikomu potrzebny” - opowiada pani Iwona.

    W drugi dzień świąt, Wochowie otrzymali SMS-a z informacją, aby zajrzeli na stronę Zdzisława Mołodyńskiego na Facebooku. Był tam zamieszczony link do polskiego tłumaczenia artykułu z MailOnline. Byli przerażeni tym, co tam przeczytali. „Nasz wspólny znajomy poprosił Mołodyńskiego o usunięcie wpisu” - opowiada Iwona Woch – „ale już było za późno. Do tego czasu wszyscy zdążyli już przeczytać”.

    Wochowie zdawali sobie sprawę z tego, ile szkód może przynieść takie przedstawienie ich w prasie. „Ludzie słyszeli o tej sprawie nawet w Rzeszowie” - mówi Iwona. Wochowie nie mieli pojęcia co robić w takiej sytuacji, więc niezwłocznie udali się na policję, która doradziła im zgłoszenie sprawy do prokuratury.

    Wochowie nie byli przekonani, czy prokurator zechce zająć się tak błahą sprawą. Dlatego w zawiadomieniu argumentowali, że sprawa nie dotyczy tylko ich, że artykuł szkaluje Polaków jako naród oraz narusza dobre imię policji (przypisując jej rzeczniczce słowa, których nigdy nie powiedziała). Jednakże prokuratura uznała, że rozpoczęcie śledztwa nie leży w interesie publicznym, pozostawiając Wochom jako jedyną opcję wytoczenie sprawy cywilnej w sądzie.

    Do tej pory jednak nie zdecydowali się na to. Wciąż jednak mają żal do Mołodyńskiego: „Skontaktował się z nami dopiero po tym, jak w wywiadzie z lokalną dziennikarką Martyną Sokołowską wspomnieliśmy, że rozważamy pozwanie go.” - mówi Robert Woch. Małżeństwo jest także poirytowane faktem, że to właśnie on swoim wpisem na Facebooku zwrócił na tekst uwagę lokalnej społeczności, choć przyznają że niektórzy ludzie dowiedzieli się o sprawie od swoich krewnych w Londynie.

    Wochowie bez wątpienia ucierpieli – nie tylko w wyniku urazów odniesionych w wypadku, ale, jak mówią, odnieśli także straty finansowe w związku z utratą dobrej reputacji. Rozważali nawet zlikwidowanie firmy, ale nie było to możliwe, ponieważ otworzyli ją w oparciu o kredyty i dotacje unijne.

    “Krążyły o nas kompletnie bzdurne historie” - mówi Robert Woch - „Mówiono na przykład, że koń miał wściekliznę. Jesteśmy jedyną firmą w okolicy oferującą przejażdżki bryczkami i teraz musimy cały czas mieć się na baczności: w tej branży wypadki się zdarzają, ale jeśli jakiś przydarzy się nam, usłyszymy 'no tak, to znowu oni'”

    „Życie powoli wraca do normy” - dodaje - „ale z drugiej strony nie można pozwolić na to, żeby ludzie wciąż powtarzali o tobie jakieś kłamstwa”. Jego małżonka dodaje, że nawet dziś, w półtora roku po wypadku, ludzie wciąż pytają ją o to, co się naprawdę zdarzyło. „Trudno jest nam oszacować konkretne straty jakie ponieśliśmy podczas tego okresu, bo jest to biznes który dopiero stawiał pierwsze kroki. Ale pewne jest, że znacznie spowolniło to nasz rozwój” - mówi pan Robert.

    Jeśli chodzi o rzeczniczkę policji, Dorotę Głazowską-Krzywdzik, to nie spotkały ją żadne przykre konsekwencje. Ale wciąż nie może przejść do porządku dziennego nad tym, jak przekręcono prawdziwy przebieg wydarzeń. „Jestem w stanie wyobrazić sobie, że polski tabloid próbowałby wyciąć taki numer” - mówi – „ale oni najwyżej odważyliby się ująć to w formie pytania – czy Mikołaj był pijany?”

    Wśród ofiar tej historii, to chyba Mołodyński znalazł się w najgorszej sytuacji. Owszem, reputacja Wochów mogła bardziej ucierpieć, ale oni przynajmniej mieli wsparcie lokalnej społeczności. Mołodyński nie miał tyle szczęścia – jak powiedzieli reporterowi BuzzFeed News Wochowie „choć my sami nie podejmowaliśmy przeciwko niemu żadnych kroków, słyszeliśmy od kilku znajomych że omal go nie zlinczowano”. Nikt nie chciał uwierzyć, kiedy Mołodyński zaprzeczał jakoby kiedykolwiek wypowiedział przypisywane mu słowa.

    Półtora roku później, rzeczy, jak mówi, mają się nieco lepiej. Ale czy dziś w podobnej sytuacji wyciągnąłby aparat? „Z pewnością nie” - odpowiada - „Nie chciałbym przechodzić przez to piekło jeszcze raz”.

    Translated by Tomasz Oryński.